Dziś nie będzie o komputerach. Dziś będzie o koncercie na którym byłem wczoraj.
Wczoraj w Warszawie widziałem koncert Neurosis i było to najlepsze audiowizualne widowisko jakie miałem okazję do tej pory przeżyć. Pięciu muzyków wyglądających tak jak brzmi ich muzyka, czyli dużych i z ogromnymi brodami, przeżywających całym ciałem to, co grają, na tle wizualizacji. Zestaw utworów składający się niemal wyłącznie z moich ulubionych - nie było tu modnego od zawsze grania utworów głównie z najnowszej płyty. Formuła przedstawienia, nie wesołego przedszkolnego występu - wokalista/gitarzysta wszedł, powiedział że zaczynają, zaczęli grać, po czym po 87 minutach, w momencie kiedy w Stones From The Sky dominował już szum, rzucił gitarę i wyszedł. Prośby o bisy też zostały zignorowane - to tak jakby prosić o bis po spektaklu teatralnym. Zdecydowanie nie był to Bajm, który szuka kontaktu z widzami, a pełne, profesjonalnie zorganizowane przedstawienie.
I brzmienie - nie licząc nieco za słabo nagłośnionego wokalu, wszystko brzmiało dokładnie jak na płytach. A przy tym było naprawdę intensywne - mocno się zdziwiłem widząc gitarę Von Tilla po wykonaniu Left to Wander - ja doliczyłem się trzech strun pekniętych podczas jego wykonania. Powiedzieć że koncert był warty swojej ceny to mało - poszedłbym kolejny raz nawet gdyby kosztował kilka razy tyle.
Na koniec - podziękowania dla Madbarta za nocleg (spałem na legendarnym prześcieradle, które było bigscreenem na party Satellite!)