Postanowiłem kupić audiobooka w polskim serwisie Audioteka. Przeczytałem tyle pozytywnych recenzji, że ściągnięcia z Chomika byłoby grzechem. Szczególnie za taką cenę, za jaką był. Początek był w porządku - dodałem książkę do koszyka, kazali podać maila i hasło do tworzonego konta, potem przekierowali na stronę główną powodując niemałą konfuzję. Znalazłem jednak koszyk i kontynuowałem zamówienie.
Tutaj kolejne zdziwienie: proszą o podanie imienia i nazwiska. Po co serwisowi dostarczającemu pliki do ściągnięcia moje dane osobowe? Wpisałem więc byle co i przeszedłem do płatności. Tutaj bez zaskoczeń, standardowy wybór procesorów płatności, spoko.
Kolejne zdziwienie załapałem po powrocie do Audioteki. Pojawiła się informacja że pliki które kupiłem są watermarkowane i za kilkanaście do kilkadziesięciu minut będą dostępne do ściągnięcia. Niezły temat, nie dość że dodają jakieś idiotyzmy w czasach kiedy reszta świata rezygnuje z DRM i jemu podobnych wynalazków, to jeszcze muszę czekać kilkanaście do kilkudziesięciu minut dłużej niż na Chomiku. Z tej okazji chciałbym przytoczyć Marcina Beme, szefa serwisu:
Nie wiem czy powiedzieć, że piractwo jest małym czy dużym problem. Ciężko to zmierzyć. Piractwo istnieje i tyle, to się raczej nie zmieni. Ważniejsze jest jednak nasze nastawienie do piractwa, a my traktujemy je po prostu jako konkurencję. Klient musi dostać wartość dodaną – prawdziwą wartość dodaną – żeby chcieć nam zapłacić.
Wartość dodaną stanowi chujowa obsługa, zbieranie niepotrzebnych danych osobowych i dodatkowe oczekiwanie. Powodzenia panie Marcinie!