Strona domowa GDR!a Tor Hidden Service

V 3.8


Skicik, dla Romana Zacharczuka

by PVEKORG

I
Widziałem najlepsze umysły mojej generacji zniszczone pracą w reklamie, oszalałe, hipsteryzujące, nagie,
błąkające się po Domaniewskiej o poranku w poszukiwaniu wolnej sali do konferencji,
aniołogłowi audiofile zajarani dużym jackiem pasującym do gwiezdnego złącza smolistej Unitry,
którzy skacowani i bez porannego espresso, ale za to z opaloną lufką siedzieli w nieziemskich ciemnościach przestrzeni bez internetu i unosząc się nad miastami rozkminiali dubstep,
którzy donieśli swe kumacje do Niebios ogarniając Flasha i widzieli całe kamienice web developerów,
którzy przemierzali uniwersytety ze świecącymi oczami od halucynacji z roztoczańskich pól i tragedii Czarnego Żelaznego Więzienia wśród mędrców rynku derywatów,
których wypierdolono ze studiów za napieprzanie po sieci w Quake’a i brak wpisów w legitymacji własnej czaszki,
którzy skryci pod idealnym zarostem fotek profilowych wydawali nieomylne opinie o terrorze Merzbowa zamiast go słuchać,
których macała ochrona lotniskowa gdy nieświadomie wozili w portfelu zapomniane torby materiału z Londynu do Krakowa,
którzy jedli odrapane piguły od każdego i pili podejrzane ciecze za Domami Centrum, zgon i chandra, i tak co noc,
śniąc, ćpając, chlejąc, obciągając, klikając i ruchając
w nieporównywalnej ślepocie; ulice nieczułych, pozamykanych sieci Wi-Fi i przebłyski domyślnych haseł od 1234 po hasło, oświecających cały ten niewzruszony ogrom Czasu pomiędzy,
solidność kopuły DMT, zielone poranki na cmentarnych ławkach, tanie wino na niedomkniętych dachach osiedlowych bloków, neony witryn zjaranej zajawki błyskającą sygnalizacją świetlną, wibracje słońca, księżyca i parkowych kasztanów zimowego zamojskiego poranka, te spalone wykłady o dobroci ludzkiej natury,
którzy wiecznie skuci od Kabatów po Centrum jeździli te niekończące się dystanse, aż nabrali ich do własnych dzieci, powaleni i zmuleni ciężarem obowiązków przed własnym geniuszem na niedoświetlonym peronie Dworca Wschodniego,
którzy nurkując w nocnych światłach Nowego Świata wypływali na ciepłe piwo na Mariensztacie, wypaleni po burzliwych nocach w wygasłych knajpach, ogłuszeni muzyką nadchodzącego końca z sąsiedniej ulicy,
którzy nawijali bez przerwy przez godziny przechadzając się parkami, skwerami, polami Mokotowskimi, dworcowymi barami, galeriami, mostem Poniatowskiego,
zagubiony batalion spedalonych dyskutantów, zwalających się ze schodów, z murków, z parapetów w akademiku, z Pałacu Kultury, z księżyca,
właśnie postujących status na Facebook’u, rzygających maluczkimi faktoidami, wspomnieniami, anegdotami, zdjęciami nieznanych kotów i strachem przed chorobą, więzieniem czy wojną,
całe światopoglądy opróżnione z oszalałym spojrzeniem w maksymalnie stu czterdziestu literach, jak świąteczny karp wyrzucony na środku ulicy w pękniętej reklamówce,
którzy zaginęli na krakowskim Podgórzu pozostawiając po sobie różnobarwne sesje rozwodowych zdjęć,
wycierpieli zimne bieszczadzkie noce, gitarowe harcerskie wieczory, poświąteczne kace i tęsknoty za czystym kryształem MDMA w wynajętych apartamentach,
którzy szwędali się bez końca po dworcach kolejowych, zaczepiając maszynistów, pytali ich o drogę i wsiadali do pierwszych-lepszych pociągów, jadąc gdziekolwiek, bez wyrzutów sumienia i złamanych serc,
którzy odpalali fajki w wagonach wagonach wagonach klekoczących się poprzez zaśnieżone pola bajkowych nocy Dziadka Mroza,
którzy studiowali McKennę, Castanedę, Kaszpirowskiego, telepatię i mistyczny trans ponieważ dostali SMSa z kosmosu kiedy grali tę ostatnią już planszę Angry Birds,
którzy siedzieli samotnie na przystanku w oczekiwaniu na oświeconych bodhisattwów, aż sami okazali się oświeconymi bodhisattwami,
którzy myśleli, że tym razem zupełnie już oszaleli, kiedy dobry kwas okazał się być w końcu dobrym kwasem,
którzy pewnego jesiennego wieczora wskoczyli do taksówki z kurewkami z pracy i zrozumieli, czym jest radość życia,
którzy chodzili po warszawskich klubach głodni i znudzeni, szukając bitu, albo seksu, albo ćpania za namową wysokiego bruneta rozmawiającego o estetyce Magritte’a, bezsensowne zajęcie, więc wrócili do domu spać,
którzy spakowali się i wyjechali z miasta jednej nocy, nie pozostawiając za sobą nic, tylko gniazdo mrówek w nierozpakowanej koszuli Vistuli, spermę na ścianach i poezję rozrzuconą po falach Wisły,
którzy wrócili do stolicy pod przykrywką inter-galaktycznych turystów, badając brodaczy i ich stosunek do korporacji, w koszulkach z kotem i gołębiem, ich seksowne tatuaże zapraszające na koncerty niezrozumiałego rapu,
którzy robili sobie sznyty, paląc papierosy i oglądając telewizję bojkotowali postępy kapitalizmu,
którzy robieniem darmowych skitów namawiali ludzi do zabrania systemowi samych siebie, oddawali bliskim ostatnią koszulę, by następnego dnia w krawacie udać się po kredyt mieszkaniowy, który na ich widok zapłakał,
którzy rozpłakali się przed innymi robotami w gimnazjach, gdzie produkują podobne im bezduszne maszyno-szkielety,
którzy przećpani tłumaczyli policji powagę sytuacji i podejrzewali się o posiadanie i intencję do dystrybucji swoich przepisów kulinarnych i dzikich intoksykacji,
którzy skacząc z mikrofonem wykrzykiwali innym los tej planety, ich bunt niezauważon, tylko ich przerośnięte chuje i nadmiar inwektyw,
którzy dali się ruchać na kasę, na czas, na rekord, dla uczczenia zapomnianych kultów płodności, krzycząc przy tym pod niebiosa z radości,
którzy dawali dupy sami, lub świecili dupą za innych, pełni nadziei na mail z załącznikiem potwierdzającym ich zaufanie i/lub przelew,
którzy ruchali się z kochankami od rana do nocy, w pokojach gościnnych, w królewskich łożach, na pralkach, z małżonkami robiącymi sobie dobrze przez uchylone drzwi, i nikt, kto nie bał się połykać nie wyszedł z tego suchy,
którzy złapali niekończącą się czkawkę, gdy uśmiechali się na myśl tej urodzinowej nocy w Oliwie, kiedy nagi anioł przyszedł przebić ich swoim mieczem,
którzy potracili wszystkich kochanków w wyniku klątwy białego katolika, którego można oglądać na każdym banknocie, białego katolika, który mruga do ciebie z zapłodnionej cipki, tego samego, co siedzi i nic nie robi, tylko odcina kupony z przędzy naszego geniuszu,
którzy w odlocie nie do zaspokojenia kopulowali z telefonem, z ukochaną przez Skype, ze wspomnieniem mijanej suczki na ulicy, spadli z łóżka, kontynuowali na podłodze i w korytarzu, aż do omdlenia w wizji Nieskończonej Cipki odradzającej nas w ostatnim Strzale Świadomości,
którzy o zachodzie słońca zassali się w milionach drżących piczek, by o poranku być gotowym obciągnąć samemu słońcu, te błyszczące dupy biegnące na kąpiel w jeziorze,
którzy postanowili kurwić się z całą Polską, kraść z nią konie, odnaleźć prawdziwego Sarmatę i wyruchać mu w kosmos mózg, wybrać się w podróż maszyną czasu tysiąc lat wstecz i nie przyjąć chrztu – święcić Światowida, aż mu kutas odpadnie, nieskończone cycki i puste groby, wszyscy możemy przecież umrzeć na raz podczas Wielkiego Orgazmu i tym razem z pewnością nam się to uda,
którzy zaginęli przy filmach Rocco Siffredi, podmienili się w snach, przebudzili na Bankowym, gdzie zabrali się do pisania CV; po wybraniu kolejnego fakultetu i wina pasującego do marzeń, udali się po zasiłek,
którzy wędrowali nocą zagrzybieni przez niekończący się las – w rzeczywistości byli na plantach – by dotrzeć do spokojnej meliny, gdzie w końcu przestali bać się własnej śmierci,
którzy pisali doskonałe rozprawki o sensie istnienia i potrzebie samobójstwa w razie wojny, w świetle księżyca i Witkacego, a ich głowy będą na zawsze ukoronowane Laurem Wieczności,
którzy zjedli kotleta wyobraźni i przetrawili codzienność, by wydalić Kamień Filozoficzny,
którzy wzruszali się, obserwując mijających ich ulicą ludzi, śmierdzących cebulą i słuchających hałaśliwego gówna z telefonu komórkowego umieszczonego w najniższej kieszeni,
którzy mieszkali pod mostami, oddychając powiewami wolności zbierali śmieci i budowali z nich Harfy Kreacji,
którzy skręcając się ze strachu przed niedomytym widelcem, kobietą, dotykiem własnej matki, co noc umierali na wyimaginowany AIDS, otoczeni wiadrami Biblii,
którzy bujając się w transie zapisywali na maszynie do pisania swoje piekielne wersety, które o poranku okazywały się stekami nieczytelnych bzdur,
którzy gotowali sojowe kotlety, parówki i smarowali się smalcem wegetariańskim w oczekiwaniu na nadejście warzywnego Chrystusa,
którzy pokroiliby się na każdą kanapkę, byle tylko uratować jedno nienarodzone jajko,
którzy w przypływie sił witalnych skasowali się z Facebook’a i następne dziesięć lat pracowali w social marketingu,
którzy nieskutecznie próbowali być gejami, teatr i takie tam sprawy, mieli partnerów, ale jednak zdecydowali się przyjąć oczekiwane przez społeczeństwo role, narobili dzieci i płakali po nocach,
którzy pogrzebali się za życia grając na giełdzie, tacy niewinni w tych swoich krawatach, pomiędzy eksplozjami dywidend od zubożonego uranu i zasieków zasad modeli rynkowych, gdzie latające drony speców od reklamy i zabójczo celne uwagi klientów nareszcie sprzedadzą ten najwłaściwszy produkt Absolutnej Rzeczywistości,
którzy zjechali na dupie po błocie z Połoniny Wetlińskiej, to się naprawdę wydarzyło, nikt nie ucierpiał, rozbiliśmy namiot, zjedliśmy swój paprykarz i nigdy więcej nie wspomnieliśmy o tym do siebie słowem,
którzy wysadzali swoje głośniki, śpiewając komputerom ludzkie tragedie, płakali przy obiedzie, rozbijając kieliszki, kłócili się z bandami blokersów, chodząc na bosaka po mieście, topili telefony, szukając nagrań Tool’a na Spotify’u i zrezygnowani, włączali kolejny raz Daft Punk’a,
którzy odnajdywali się na zagubionych autostradach przeszłości, będąc dla siebie nawzajem zarówno nieuzbrojonym protestantem z Faludży, jak i strzelającym do niego żołnierzem, w tym niekończącym się Tańcu Lili,
którzy zdecydowali się przemierzyć Europę, by siedząc na zimnych schodach pod zamkniętymi drzwiami dowiedzieć się, czy moja wizja była twoją wizją i były to Wizje Wieczności,
którzy płakali jadąc do Warszawy, by umrzeć w Warszawie, by na powrót narodzić się w Warszawie i czekać bez nadziei, na moment kiedy pokonamy samotność i rozbijemy Żarna Czasu i wtedy Warszawa zatęskni za swoimi bohaterami,
którzy upadli na kolana w tych Katedrach Beznadziejności, modląc się za nasze wybawienie i lepsze cycki, a dusza postawiła im włosy na krótką chwilę,
którzy rozbili ściany więzienia umysłu w oczekiwaniu na wyśnionych zbójników o lwich grzywach i Uroku Rzeczywistości w sercach, śpiewających reggae,
którzy zaszyli się w Zamościu i postanowili rozwijać nałogi, w Bieszczadach zarobić na Buddę, w wilgotnej Walii zrozumieć uwielbienie czarnej pały, w Nowym Jorku ponownie odkryć samotność, która siedzi w fotelu pierwszej klasy i tęskni za tłokiem targowej ulicy, wiankami ze stokrotek i cichą mogiłą,
którzy domagali się, by publicznie badano dziewictwo polityków i ich regularne przyjmowanie bohaterskich dawek psychodelików, oskarżając serwisy społecznościowe o sprzedaż marzeń, oczu oraz kręgosłupów, i zostali wyśmiani na forum 4Chana przez krościatą gimbazę,
którzy wyszli ze spotkania z laureatem Oskara, zarzucając mu lenistwo i pederastię, by potem obrazić się na świat i całą dekadę nie robić nic, tylko uganiać się za małolatami i brylować przed nimi skrawkami poezji czytanej kiedyś pod licealnymi ławkami, szukając zapomnienia w kieliszku,
i w efekcie nie poruchać nic, znudzić się piciem i odnaleźć nieskończony odlot w graniu muzyki, śpiewaniu, recytowaniu, malowaniu, ćwiczeniach fitness, jeździe na rowerze, akupunkturze i zapomnieniu,
którzy w nieśmiesznym proteście spalili tylko jedno swoje dzieło o tysiącu obrazkach i zapadli na moment w katatonię,
wracając po latach w jeszcze lepszej formie, może poza łysiną, dyskopatią i zepsutymi zębami, by kontestować upadek oszalałej cywilizacji zachodu,
wciąż chodząc po spotkaniach z klientem, mrugając echem oświeconej duszy przechodzącej obok sekretarce, wybijając niespotykane dotąd rytmy na pustelni miłości, śniąc niekończące się koszmary ponownych narodzin, ich ciała tak ciężkie i skute jak same Tatry,
kiedy wszyscy bliscy nareszcie stwierdzili, że ci zupełnie odpierdoliło, z ostatnią kartą płatniczą wyrzuconą do kominka, z ostatnimi drzwiami zatrzaśniętymi przed twoim nosem, ostatnim połączeniem zrzuconym do poczty głosowej, po ostatniej wyprowadzce z własnego umysłu, zostawiasz tylko wizytówkę z narysowanym kredką strzelającym kutasem – i co z tego, że sperma nie tryska jak prawdziwa, przecież cały ten burdel istnieje tylko w naszych głowach,
o, Romanie, dopóki ty nie czujesz się bezpiecznie, ja nie potrafię czuć się bezpiecznie, a już poważnie jesteśmy zanurzeni po szyję w piaskach czasu,
przecież kto inny, jak nie Ty, zapieprzał bez końca na jednej kresce, wciąż tracąc zasięg i ramieniem dociskając słuchawkę telefonu, o alchemii ustawiania kompresora, poziomów nagrywania, czy radzenia sobie z sybilizacjami sklepienia niebieskiego,
kto wyśnił i urzeczywistnił niuanse Czasoprzestrzeni pod postacią dymków komiksowych, z bohaterami wykrojonymi z tych samych faz kota i gołębia i w ten sposób pochwycił archanioła duszy, narodzonego pomiędzy dwoma półkulami, choć każda w innym ciele, w innym ołówku, z inną puentą i innym akcentem kolorystycznym mandali Om Mani Padme Hum
i ponownie odkrył składnię oraz urok tego marnego losu ludzkiego, i stanął przed wami nie mogąc wymówić ani słowa, z oczami pełnymi nadziei i łez, zawstydzony, telepiąc się od tremy, ta spowiedź jego duszy znowu odebrana bez większego zrozumienia, za to trzymająca idealny rytm myśli jego nagiej i nieograniczonej czaszki,
wieczny paranoik, najczulszy żul z aniołów tego Czasu, nieznany geniusz, doceniony dopiero po inwazji Ziemi przez kosmitów z sąsiedniej Galaktyki Andromedy,
którego wskrzesili jako jedynego godnego im przedstawiciela rasy ludzkiej, sklonowali i rozesłali po całym wszechświecie, by nigdy więcej nikt nie zaznał cierpienia polskich romantyków, patriotyczno-religijnego bełkotu o służbie narodowi i oddawania życia za flagę, zjadaniu boga i piciu jego krwi, i wszystko to tętniące basowym rytmem, rozsadzającym ostatnie centra biznesowe tej planety,
z unoszącym się zapachem najwspanialszej kaszanki podsmażonej na cebulce życia, z krwi utoczonej z waszych serc, o terminie przydatności do spożycia dłuższym od tego, jaki został najpotężniejszym lodowcom tego świata.
II
Cóż to za sfinks z pikseli i aluminium porozbijał im głowy i wyjadł ich mózgi wraz z wyobraźnią?
Facebook! Samotność! Syf! Paskudztwo! Popielniczki i nieosiągalne lajeczki! Dzieci rozpaczające nad pustymi komentarzami! Nastolatki robiące swoje zdjęcia profilowe w łazienkowym lustrze! Starcy czekający na potwierdzenie znajomości!
Facebook! Snapchat! Koszmar Tweetera! Portale randkowe bez śladu uczucia! Umysłowy Instagram! Wpis na blogasku, ten surowy sędzia człowieków!
Niepojmowalne więzienie ciągłego odświeżania statusów! Trupia czaszka uśmiechającego się do ciebie niemowlaczka, którego nigdy nie zobaczysz na żywo! Całe galerie rozczarowań i niespełnienia! Facebook, którego osądem jest trywialność jego statusów! Statusy niekończącej się wojny! Statusy przekupionych rządów!
Statusy, za którym kryją się czyste algorytmy! Statusy, które nas dawno wszystkich sprzedały! Statusy, pod którymi ścierają się całe armie! Statusy, które oddychają miernotą! Statusy, które pachną trumną!
Statusy, które czytają tylko ślepcy! Statusy, których lajeczki rosną, jak zadłużenie państwa! Statusy, których poziom komentarzy jest tak przewidywalny, jak zaplanowany kolaps służby zdrowia! Statusy, których tendencyjność i błahość jest oczywista, nawet dla autora w momencie pisania!
Statusy, które wyrażają tylko samotność i zagubienie! Statusy, po których marzę o zagładzie nuklearnej! Statusy, w których brak szczerości jest kluczem do ich sukcesu! Statusy, które wszystkie trafiają od razu na śmietnik historii! Statusy, które są wyrazem tępoty Umysłu!
Świecący ekran, przed którym siedzę samotny! Świecący ekran, na którym śnię anioły! Oszalałem na jego punkcie! Obciągnę mu świecącego kutasa! Nie potrzebuję już czyjegoś dotyku ani miłości, tylko ładowarkę z odpowiednią końcówką!
Świecący ekran, który zahipnotyzował mnie, gdy byłem małym dzieckiem! Świecący ekran, na którym jestem bezcielesnym bohaterem z nieograniczonymi życiami! Świecący ekran, który odebrał mi moją naturalną radość ze zwykłego towarzystwa! Świecący ekran, który zaraz wypieprzę za okno! Wyłącz to gówno! Sami jesteśmy czystym strumieniem Światła lejącym się prosto z Nieba!
Komputery! Tablety! Roboty siedzące przy obiedzie z telefonami! Jarzące się błękitem sale kinowe! Niewidzialni przechodnie! Całe miasta przewalających się zombie! Niewolnicy, skaczący z okien fabryk Apple’a! Całe państwa produkujące plastikowe obudowy do modeli na następny rok! Domy wariatów piszące najnowsze gry na Facebooka! Dlaczego to sobie robimy? Przecież lepiej by było już zrzucać bomby!
Połamaliśmy sobie dupy, próbując oświecić niewłaściwą stronę twarzy! Zapomnieliśmy, że prawdziwych znajomych nie liczymy setkami, ani nawet dziesiątkami, a Rzeczywistość istnieje tylko tu i teraz, pomiędzy nami!
Wspólne poranki! Uśmiechy! Spacery! Szczere debaty! Zabawy z kotem! Szlag to wszystko trafił!
Sny! Zalotne spojrzenia! Objawienia! Duchowe rozterki! Cały ten spedalony poetycki bełkot!
Przebłyski! Zalewy geniuszu! Cierpienia i nawroty weny! Wszystko to odpłynęło, pozostawiając nas w nieskończonym poszukiwaniu zasięgu! Jakie odloty? Jakie kurwa epifanie? Czy jeszcze można się po prostu wzruszyć, nie robiąc przy tym słodziutkiej foci? To już ponad dziesięć lat zabijania w sobie empatii i zamieniania wszystkiego na pierdolony ciąg zer i jedynek! Ciepłe ciała? Nowe miłości? To pokolenie już jest szalone! Martwe jeszcze za życia!
To z tego się głupio śmieją! Pojmują, że zabrano im przyszłość i dlatego ten śmiech jest święty! Oszalałe spojrzenia! Od dawna wyzuci z marzeń! Co pozostało, jak nie skoczyć! W ekrany! Ku samotności! Machając! Z kwiatami w ustach! Prosto do rzeki cyferek, a z niej jeszcze kiedyś na ulicę!
A JAK MNIE SŁYSZYSZ TERAZ!?!
III
Romanie Zacharczuku! Jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie Twoje skity są bardziej pojebane od moich,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie nie czujemy się najlepiej,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie właśnie gadasz jak moja matka,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie po raz kolejny planujemy spalenie Babilonu,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie właśnie śmiejesz się z moich żartów, których jeszcze sam nie zrozumiałem,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie rysujemy najlepsze komiksy tylko za pomocą literek,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie nagle stałeś się poważny i mówili o tym na podkaście,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie przestałeś reagować na moje zaczepki i chyba znowu muszę zacząć Cię obrażać,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie popijasz kawę do świstu spadających jak cycki bomb,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie obrażasz się na otyłe dziewczęta w getrach,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie oświadczasz, że już Ci się nie chce i resztę dnia zamierzasz grać w kieszonkowego ping-ponga z Otchłanią,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie szarpiesz strunami duszy, która nigdy nie powinna iść już więcej na żadne spotkanie biznesowe, nawet ten ostatni raz z bronią palną, przepasany dynamitem,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie jesteś sześćdziesiąt pompek od oświecenia,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie oskarżasz media plannerów o Żydo-Komunistyczny spisek, mający na celu obalenie ostatnich zasad estetyki i pozbawienie świata resztek uczciwości,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie zaraz otworzysz niebo nad Mazowszem i dokonasz kolejnego cudu nad Wisłą w swoich majtkach,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie razem z legionem w mojej głowie śpiewamy ostatnie składniki Długiej Wyspy,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie przytulimy Polskę i pozwolimy jej spać w nogach, byle swoim mesjanizmem nie przeszkadzała się kotom myć,
jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie przebudzeni z naszych wcześniejszych pre-koncepcji, odkrywamy kosmiczne statki UFO naszych dusz i postanawiamy nareszcie wykurwić cały ten planetarny śmietnik i uratować Światło, więzione przez opóźnionego boga! O, apatyczne legiony! Do dzieła, wyplujcie te biało-czerwone pigułeczki, wieczna wojna trwa! Jest wszędzie i dookoła nas, wystarczy się rozejrzeć! O, zwycięstwo! Zapomnij o majtkach, tym razem ubierz się na boga! NARESZCIE WOLNI!
Jestem z Tobą w okienku wiadomości, gdzie w snach właśnie wyszedłeś z oceanu w samych kąpielówkach i marynarce, podróżowałeś na koniec kontynentu, by potrzymać mnie za rękę, kiedy się rozpłaczę, dochodząc nocą do swojej chatki na końcu świata,
Stefan Zacharczuk, Zamość, 25.04.2014
URL encoded in QR Code Statystyki:

Email
Comments