Nie będę chyba oryginalny, jeśli powiem, że za trzy dni państwo w którym mieszkamy stanie się członkiem Unii Europejskiej. W związku z tym, sponsorowane jest wiele imprez "kulturalnych", w tym centralne obchody w pewnym punkcie w centrum mojego miasta. Planowany jest przemarsz przedstawicieli różnych szkół spod Urzędu Miejskiego do owego punktu, w nocy, z pochodniami i z władzami miasta na czele pochodu. Każda szkoła powinna wystawić swoją reprezentację. Ponieważ w mojej szkole z racji jej charakteru przeważają pragmatycy, a jeśli zdarzy się jakiś romantyk, to zwykle skierowany raczej w stronę utopii wolnościowych, chętnych było raczej mało. W związku z tym, z każdej klasy oddelegowano po dziesięć osób do uczestnictwa w marszu, jeśli będzie za mało ochotników - reszta ma zostać wybrana przymusowo. Czy ktoś widzi może jakąś drobną analogię do przemarszów, również pierwszomajowych, sprzed ponad piętnastu lat? Te nagłe, spontaniczne zrywy, rzucanie kwiatów i oklaski w połowie przemówienia Pierwszego Sekretarza? Zdaję sobie sprawę, że mogę mieć nieco przekłamany obraz, ponieważ w takim pochodzie uczestniczyłem raz w życiu i miałem wtedy pięć lat, ale widziałem kroniki filmowe i znam pochody z opowieści starszych ode mnie.
A po pochodzie Szanowna Dyrekcja będzie pewnie zbulwersowana faktem, że przymusowi entuzjaści wydarzeń politycznych zrobili sobie z pochodu pośmiewisko albo zamienili go w libację alkoholową.
Treść tego artykułu nie wyraża mojego zdania o wstąpieniu Polski do UE, a jedynie o opisanym wydarzeniu.