Od czasu kiedy studiuję informatykę, moja wizja ludzi którzy tworzą oprogramowanie zmieniła się diametralnie. Wcześniej zawsze obracałem się w środowisku pasjonatów, którzy lubili to co robią, i gdzieś tam widziałem gigantów typu Microsoft, którzy - z braku dobrych pracowników - zaczynają zatrudniać ludzi po studiach informatycznych. Teraz okazuje się, że takich firm jest znacznie więcej. I że większość kolegów ze studiów ma ogromne ambicje. X jeszcze rok temu miał problemy z opanowaniem C, ale już unosi dumnie głowę - pracuje jako programista, i nie musi zadawać się z nami - plebsem. Ale X jest jeszcze niczym przy Y. Według informatorów Y, praca kodera nudzi się szybko (informatorzy dobrzy, potwierdzam) - więc Y chce od razu zaczynać od poziomu projektowania systemów. X ani Y nie są pojedynczymi przypdakami, pod obie z tych literek można podłączyć po kilka osób.
Y. No właśnie, na pierwszy rzut oka - wydaje się absurdalne, że ktoś kto ma nierzadko problemy z programami na zaliczenie pisanymi w Matlabie, chce zajmować się inżynierią oprogramowania. Bo i niby skąd ma wiedzieć co projektować? Ale, po przemyśleniu zastanawiam się czy jest to jednak możliwe. Bo być może da się nabrać wprawy w tej dziedzinie na podstawie wiedzy teoretycznej ze studiów i dwóch-trzech niewłaściwie zaprojektowanych systemów. Nadal jednak ciężko jest mi wyobrazić sobie skok od przedmiotu "programowanie obiektowe" i dziedziczenia jabłka po owocu oraz kwadratu po prostokącie do poważnego projektowania.
W informatyce (i nauce w ogóle) jest coraz węższa specjalizacja, więc może jest to jakaś droga. Może szkolenie ludzi wąsko wyspecjalizowanych, bez szerszego pojęcia tematu, jest jakimś sposobem. Zobaczymy za kilka lat.